3. WYCIĄG Z ABSURDÓW.

Czy zastanawialiście się kiedyś, Drodzy Goście, jak wiele (lub niewiele - to, oczywiście zależy od punktu widzenia) trzeba, by uruchomić linię komunikacyjną?

Och, oczywiście - dziś jest to kwestia przede wszystkim pieniędzy. Najczęściej ich nie ma, więc zjawiskiem najczęstszym jest obecnie likwidacja, redukcja lub degradacja (np. z linii pospiesznej na powolną) linii autobusowych czy tramwajowych. Tym niemniej zdarza się też, że pieniądze się znajdują - i tu najłatwiej podać przykład Sz. P. Burmistrza Ursynowa, który skutecznie fundował przez parę lat mieszkańcom swych włości linię "306".

Do tego doliczyć trzeba jeszcze powolny, lecz niepowstrzymany rozwój miast, czasami jakimś cudem pojawi się tu i ówdzie nowa arteria komunikacyjna, którą trzeba czymś (oprócz pojazdów osobowych) wypełnić, itp. itd...

A jak to bywało drzewiej, kiedy pieniądz aspirował oficjalnie co najwyżej do roli "biletu NBP stanowiącego płatny środek płatniczy" zaś głos burmistrza liczył się tylko wtedy, gdy został pochwalony przez kadrową, czytaj - Sekretarz Komitetu Fabrycznego?

Oto pytanie dzisiejszego odcinka Tajemnic. Dodam - pytanie przewrotne i to podwójnie. Po pierwsze, resztę tekstu wypełnią... odpowiedzi. Od czasu do czasu chcemy dać Wam, Drodzy Goście, odpocząć od namolnego nagabywania (mało tego można spotkać przy wejściu do stacji metra "Centrum"?) i podzielić się z Wami tym, na co się natknęliśmy podczas wertowania roczników gazet, a co zdumiało nas, rozśmieszyło lub też zasmuciło. Po drugie zaś - odpowiedzi na te pytania tworzono w sposób dziwny, pokrętny, niejednokrotnie - na siłę. A że siła słowa pisanego zawsze była niezmiernie wielka, powstawał tedy obraz nad wyraz oryginalny, którego fragment niżej Wam przedstawiamy...

O co chodzi, przekonacie się niżej, tak więc zacznijmy:

SKOJARZENIA.

Skojarzenia były zjawiskiem ongi wielce niebezpiecznym. Niebezpiecznym tym bardziej, ze bardzo często były owe skojarzenia bardzo, bardzo zaskakujące, a zawsze brzemienne w skutkach. Jedną z pierwszych ofiar skojarzeń w Warszawie stała się... linia tramwajowa.

W listopadzie roku 1945 odbudowa warszawskiej sieci tramwajowej szła pełną parą. Na terenie Ochoty i Śródmieścia Południowego czynne były już niemal wszystkie główne ciągi komunikacyjne i zachęciło to włodarzy MZK do uruchomienia linii okólnej, łączącej główne punkty tych dzielnic odradzającej się stolicy. 24 listopada uruchomiono więc linię rozpoczynającą swój bieg na placu Narutowicza, podążającą Filtrową, Nowowiejską, Marszałkowską a następnie Alejami i Grójecką na powrót do placu Narutowicza. A że już wcześniej padły deklaracje, że nowa, ludowa sieć tramwajowa nie będzie nawiązywała do sanacyjnego systemu oznaczeń linii, wymyślono jej nowe oznaczenie, dotychczas w Warszawie nie stosowane - a mianowicie "0".

Zero. Tak jest, numeru tego do tej pory w Warszawie nie było. Linia okólna kursująca przed wojną OFICJALNIE oznaczana była literą "O" (od "okólnej" - taki sanacyjny nawyk logicznych skrótów). Jeśli pisano cyfrę "0" - była to pomyłka, którą łatwo było w spisach linii wychwycić (szczególnie w drugiej połowie lat 30-tych, gdy namnożyło się linii literowanych, domniemane "zero" dziwnie jakoś układało się zaraz po linii "M"...). Z kolei słynna linia "nur für Deutsche" z okresu okupacji - ta była dla odmiany oznaczona CZERWONYM KOŁEM. Z czasem, o czym możecie się Drodzy Goście przekonać w kronice tras, podzieliła się ona na dwie linie, a drugą oznaczono CZERWONYM KOŁEM PIONOWO KREŚLONYM (kto nie wierzy, niech sięgnie po "Nowy Kurier Warszawski"). A że warszawska ulica lubiła sobie już wtedy kojarzyć, tedy na widok dwóch mijających się kół stworzyła klasyczny dowcip okresu okupacji o "dwóch zerach". I być może stąd wzięło się to określenie, które koniec końców niczym propagandowy Pogrobowiec Hitlera zadało cios w plecy linii okólnej w roku 1945.

Bzdury, powiadacie? Na pozór i owszem, gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Zero. A właśnie w ten sposób "Życie Warszawy" skomentowało fakt likwidacji linii. Owszem, przyznano że linia nie cieszy się dużym uznaniem pasażerów (a każdy pusty wagon był w owych czasach po trzykroć marnotrawstwem). Jednak za jedną z głównych przyczyn likwidacji listów podano... "listy" mieszkańców miasta, domagających się likwidacji linii, której oznaczenie kojarzyło się z okrutnymi, dopiero co przeszłymi czasami. Likwidację, nie przemianowanie. No i stało się, zdaje się mówić redaktor "ŻW", władza ludowa słucha głosu swego ludu. Nie chcecie? No to nie będzie. i od 24 grudnia 1945 już w Warszawie "zera" nie było.

WIDZIAŁEM ORŁA CIEŃ.

Co trzeba otworzyć, by można było uruchomić linię autobusową? Nową ulicę? Osiedle? W zasadzie - tak. W przeszłości zdarzało się jednak, że do nowych osiedli autobusy przybywały z rocznym opóźnieniem, a do obiektów rozmiarowo mniejszych - bardzo szybko.

Na planie książkowym z roku 1961 widnieje sobie linia "M". Zabawna to linia. Niby "literowa", ale nie pospieszna. I jeszcze ta trasa - z placu Wilsona hen, na północ, na kraniec "Improwizacji" (tak, tak - ta linia jako pierwsza "utworzyła" ten cudnej urody kraniec na zapleczu Huty "Warszawa"). Dopiero, gdy przeczyta się w spisie linii pełną nazwę krańca, coś zaczyna świtać - "Improwizacji (Kino Orzeł)".

Właśnie. Kin w Warszawie było wiele, ale kino "Orzeł" od początku istnienia miało chyba pecha. Nie dość, że zakładowe, to jeszcze położone tam, gdzie psy... Nieważne. Mało komu chciało się zapewne ruszać na wieczorne seanse z perspektywą półgodzinnego spaceru do najbliższego środka komunikacji - tramwaju 28, a to dopiero był przecież dopiero początek drogi do miasta. Hutnicy też pewnie mieli ciekawsze formy zabawy... A zatem, dla dobra pracowników kina i honoru Huty, która to kino utrzymywała, trzeba było zrobić coś, co by widzów doń przyciągnęło. I zrobiono - 7 lutego 1960 roku uruchomiono przeznaczoną specjalnie "dla kinomanów" linię "M", dowożącą i odwożącą widzów kina "Orzeł".

Ciekawe, kto za tym pomysłem stał. Ktokolwiek by to nie był, plecy miał silne, bo był to chyba jedyny przypadek, by taka "okazjonalna" linia zaistniała nie dość że w rzeczywistości, ale jeszcze na mapie.

Inna sprawa, ze plecy nie były DOŚĆ silne. Ponieważ na mocy jakiegoś niepisanego prawa unikano jak ognia informacji o likwidacji czegokolwiek ze względu na "wady prenatalne" pomysłu, nie znajdziemy w gazetach najmniejszej choćby notatki o kasacji linii. Możemy się tylko domyślać, że spotkał ją ten sam los co inne linie, organizowane dla o wiele większych placówek kulturalnych - wieczorne kursy autobusów MZK spod Teatru Wielkiego, specjalne kursy tramwaju 17 pod Teatr Polski (jedyny przypadek regularnego kursowania po wojnie tramwaju Krakowskim Przedmieściem na południe od Królewskiej)... "All these moments will be lost in time, like tears in the rain". Chociaż nie do końca "all". linii "M" się "udało".

ŚCIŚLE TAJNA KANALIZACJA.

Tajemnice wojskowe należały - i nadal zresztą należą - do tematów bardzo, ale to bardzo "śliskich". Ujawnianie wszelkich spraw związanych z potencjałem militarnym kraju zawsze starano się ograniczyć do minimum, a jeśli udało się znaleźć jakąś wygodną "fałszywkę", tym lepiej. W historii warszawskiej komunikacji natknęliśmy się na jedną taką, klasyczną niemal dezinformację, która - jeśli się przyjrzeć - pachniała Tajemnicą na kilometr. Albo i więcej - dokładnie o tyle, ile wynosi odcinek linii "20" od obecnego rozjazdu linii na Boernerowo i Nowe Bemowo, aż do zbiegu ulic: Radiowej i gen. Kaliskiego. Cały ten odcinek linii boernerowskiej powstał od podstaw w roku 1950 (między lipcem a październikiem) i zastąpił dotychczasową trasę, biegnącą z grubsza wzdłuż ulicy Radiowej ("z grubsza", gdyż sama ulica zmieniła nieco bieg w swej wschodniej lub południowej, jak kto woli, części). Jako że linia łączyła wojskowe osiedle i Wojskową Akademię Techniczną (wówczas skrzętnie ukrywaną przez prasę pod nazwą sąsiedniego osiedla - "kolonia Groty") nie dyskutowano, czy ją likwidować, czy nie. Wytyczono nowy szlak i położono nowy tor z mijankami. Tylko... Dlaczego to zrobiono? Uważni odnaleźli jeden artykuł o prawdziwych przyczynach przebudowy, ale najczęściej pisało się o "budowie kanalizacji na Bemowie i Grotach". Dobrze, dobrze, ale czy po wybudowaniu "kanalizacji" nie można było odtworzyć linii w starym przebiegu?

Tych, którzy nie domyślili się, że jest to pytanie retoryczne, uprzejmie informuję że owszem, można było, tylko że byłby to ewenement na skalę światową - linia tramwajowa przecinająca główny pas lotniska wojskowego...

KONCERT ŻYCZEŃ.

Przejdźmy wreszcie do przyczyn, zdałoby się, oczywistych, dla których dokonywano uruchamiania linii komunikacyjnych. Życzenia. Na ogół wydaje się, ze podstawową grupą domagającą się uruchomienia się jakiegoś połączenia są pasażerowie lub mieszkańcy danej okolicy. Tak też się ich określa dziś, drzewiej natomiast trafiały się grupy (lub życzenia) bardziej oryginalne.

Tak więc chyba pierwszym historycznie osobliwym życzeniem, była petycja "grupy obywateli" wystosowana w lipcu 1908 roku do Magistratu, żądająca... zniesienia oznaczenia linii "13", jako że, o czym wszyscy i dziś wiemy, numer ten sprowadza niechybnego pecha i wszelkiej maści nieszczęście. Braną zupełnie na serio (o czym donosił "Kurier Warszawski") petycję wnikliwie przeanalizowano. Skutkiem tego do roku 1945 nie pojawiła się w Warszawie ani linia "13", ani wóz o takowym numerze bocznym...

Idąc drugim tropem, spójrzmy na przykłady sensownych życzeń, składanych natomiast przez niecodzienne grupy społecznie. Mamy więc w historii tramwajów życzenie "pracowników Zakładów imienia Nowotki" (kolejny przebojowy zakład pracy), skutkiem którego uruchomiono 22 listopada 1954 roku szczytową linię tramwajową "1 bis", łączącą pętlę na Kole z pętlą Staszica. Oryginalny dość przebieg (nawet przy przeanalizowaniu ówczesnych potoków pasażerskich). Jeśli się zresztą nie mylę (a jeśli tak - proszę o sygnał) same Zakłady imienia Nowotki mieściły się w miejscu dość od krańca "Staszica" oddalonym, po co więc uruchamiać linię przewożącą ich "jedynie" do miejsca przesiadki, zamiast w bezpośrednią bliskość samego zakładu? I czy rzeczywiście na Kole mieszkał gros pracowników tego wpływowego przedsiębiorstwa? (Ot, i jednak mamy pytanie).

A kończąc dzisiejsze dywagacje, przejdźmy do mojego ulubionego przykładu, jak zupełnie nietrafnie uzasadnić konieczną zmianę.

1 lutego 1950 roku, w ramach wielkiej reorganizacji sieci linii komunikacyjnych, dokonano korekty tras przebiegających przez osiedle Rakowiec (podówczas pełniący rolę jednej z ważniejszych stołecznych "sypialni") - przez osiedle poprowadzono wycofaną stamtąd uprzednio (skąd my to znamy?) linię "114" i zlikwidowano niepotrzebną już na pozór linię "114 bis". O tym, że byłą to decyzja błędna, przekonano się bardzo szybko, głównie licząc przepełnienie wozów obsługujących linię "114", jak też ważąc nadsyłane lawinowo listy. Po miesiącu i dniach paru (konkretnie - 10 marca) linię "114 bis" przywrócono. Lecz konia z rzędem temu, kto by twierdził, że dokonano tego po to, by ułatwić życie mieszkańcom Rakowca. Owszem, wymieniono ich w artykule. Ale najwyraźniej ktoś (redaktor? cenzor?) uznał, że nie krytykuje się raz podjętych decyzji, bo z założenia są one słuszne i trzeba w związku z tym podąć jakąś nową, tłumaczącą wszystko przyczynę. I wyszukano takową. Linię "114 bis" uruchomiono zatem ze względu na... "liczne prośby o ułatwienie dojazdu do Cmentarza-Mauzoleum żołnierzy Armii Radzieckiej".

Taaak... Tą notatkę prasową przeczytałem raz, drugi, przepisałem nawet słowo w słowo do kajetu, bo wytłumaczenie stanowi istną perełkę. Rakowiec? Przy okazji, można obsłużyć. Ale te TŁUMY kursujące dzień w dzień, w tę i z powrotem, między miastem a cmentarzyskiem żołnierzy - wyzwolicieli bratniej armii...

Tych, którzy poczuli się powyższym urażeni, od razu gorąco przepraszam. To nie jest polemika polityczna i nie chcę nikogo, a w szczególności zmarłych, oceniać. Problem w tym, ze istnieją jakieś granice sensu i przyzwoitości, a w marcu roku 1950 gwałtownie ją przekroczono. Nie zapominajmy, że tego samego roku, 31 października, MZK poczuło się w obowiązku nadmienić, że z ciężkim sercem ale "wzmocni kilka linii" o dodatkowe brygady na potrzeby tych, którzy pomimo, iż jest to "dzień zwykły", zechcą następnego dnia z niezrozumiałego dla władz powodu odwiedzić groby swoich bliskich. Rok później nie było mowy nawet i o tych brygadach. A uruchomiona w celu "dowozu do cmentarza" (tego konkretnego Cmentarza) linia "114 bis" kursowała w najlepsze...

Daniel Nalazek

KONTAKT: trasbus@o2.pl.