"Express Wieczorny", nr 27,
31 stycznia 1958 r., str. 1.





"Express Wieczorny", nr 27,
31 stycznia 1958 r., str. 2.

















"Express Wieczorny", nr 151,
25 czerwca 1958 r., str. 5.





"Express Wieczorny", nr 176,
27 lipca 1962 r., str. 5.

6. ZMIANY, ZMIANY... (ODCINEK 1).

Ostatnie miesiące (pisane z perspektywy połowy marca 2007) przynoszą nam zadziwiającą obfitość pomysłów na korekty w kursowaniu stołecznych autobusów. Niedawno przeszliśmy przez niezbyt może dużą porcję zmian w zachodniej części miasta (niezbyt dużą ilościowo, lecz wcale znaczącą jakościowo). Lada miesiąc szykuje się nam być może jedna z największych rewolucji w systemie linii komunikacji miejskiej. Oj, dzieje się...

Ale przy okazji tych modernizacji najciekawsze dla mnie okazały się tym razem nie tyle może same zmiany, co sposób, w jakie ZTM zaprezentował je ogółowi. Oto bowiem, dość niezwyczajnie dla siebie, instytucja "nasza" zdecydowała się naświetlić temat na bodaj miesiąc z okładem w przód, informacje pojawiły się w kilku dziennikach prasowych, na Internecie pojawiły się także, dość wcześnie, schematy obrazujące zmiany. Mało tego! Najwyraźniej niektóre opinie, które zapewne zaczęły na skutek takiej "reklamy" napływać, wzięto pod uwagę na tyle poważnie, że zawczasu dokonano korekt w projektach i stosownie zmodyfikowano wpisy na stronie internetowej, podano je do prasy...

Dobrze, nie był to może pierwszy raz takiej działalności Organizatora - o ile pamiętam większą porcję zmian poddano "osądowi" bodajże w roku 1992 przy okazji projektu kompleksowej korekty całej warszawskiej sieci komunikacyjnej, podobnie także potraktowano korekty tras na Ursynowie. Przyznać jednak trzeba, i głęboko w to zresztą wierzę, że chyba ten sposób współpracy między Organizatorem a Pasażerami wszedł w ZTM-ie co po niektórym w krew, za co niech będzie im cześć!

Bo drzewiej...

Drzewiej bywało z tym różnie.

Zmiany ogłaszano, ale w najróżniejszych porach i formach. W latach 50-tych, gdy Wróg-Nie-Spał, regułą było podawanie informacji wybiórczo - często post factum, czasami wręcz wcale (o kilku zmianach można się dowiedzieć z artykułów zaczynających się mniej więcej tak: "JAK WIADOMO, od miesiąca kursują autobusy do Pcimia...". Bywało i odwrotnie - szumnie zapowiadano, iż "na czyn Dnia Stomatologa" oddane zostanie takie to a takie połączenie, i tak też się działo, ale też zdarzało się i tak, że, bez podania przyczyn danej zmiany nie wprowadzano, lub była ona inna.

Generalnie, Towarzysze, żyło się wesoło.

Lata 60-te zmieniły i wiele, i niewiele zarazem. Poprawił się przepływ informacji (na planach miast ulice zaczęły biec mniej więcej tak, jak w terenie), także MZK zaczęło częściej i rzetelniej wyłuszczać w prasie swoje racje, plany i zamiary. Nadal jednak można było napotkać sytuacje, gdy projekty zmian linii ginęły gdzieś po drodze, dziwnie przepoczwarzały się a ręce do tego przykładały Przeróżne Czynniki...

Podmiejskim do Ożarowa, pospiesznym do Włoch...


Gwałtowny napływ autobusów marki "Chausson", jaki miał nastąpić w roku 1958, wprawił ówczesne MPA w nastrój niemalże euforyczny. Ledwie, ledwie pierwsze kroki zaczęła stawiać linia pospieszna "A", już zaczęto myśleć o następnych pięciu. Jeszcze lepiej miało się dziać tuż za granicami miasta - mieszkańcy Łomianek "nie ochłonęli" jeszcze po ustabilizowaniu się "sytuacji" zwanej linią "201", do Otwocka dopiero co dotarła "202"-ka a tu już szykowano kolejne linie, następne połączenia...

Co w tym dziwnego, spytacie? Czy to nie normalne, że przedsiębiorstwo powołane do przewozu ludzi postanowiło rozszerzyć swoją działalność w miarę rozszerzenia się możliwości?

Oczywiście, że nie. Co więcej, chwali się, że MPK w dniu 31. stycznia 1958 postanowiło na łamach "ekspresiaka" ujawnić swe zamierzenia Warszawiakom. Tylko że z planów tych, hm, jakby tu rzec, nie za wiele koniec końców się ostało... Ale do rzeczy:

Mamy 31.01. i na tapecie pięć planowanych "pośpiechów". Ich relacje są momentami dość ciekawe: "C" z Ochoty na Grochów, to w sumie nic nowego. Dalej jednak robi się już ciekawiej: "D" z Nowej Pragi przez Trakt Królewski do placu przed Politechniką? Hmm... "B" z Dworca Wschodniego na Koło, nieźle, ale te zmiany, gdyby je wprowadzono, dałyby nam inny obraz "numerkologii" i to na dobre. Relacja "Włochy -Śródmieście" zda się niemal być "naturalna" dla litery "F". Nie, nic z tego. Z Włoch do Dworca Śródmieście przez... Ochotę (lub, jak solennie zastrzega "Express" "inną trasą") chciano poprowadzić linię... "E". Bo "F" wymarzono sobie na trasie z placu Zwycięstwa przez aleje Niepodległości, Polną, plac Unii, Sobieskiego i Powsińską (jak po drodze? nie wiadomo) na Sadybę. Ciekawe deja vu, nieprawdaż?

A za miastem? Och, tu plany były równie śmiałe, jak nie śmielsze, bo momentami zrealizowane z kilkunastoletnim poślizgiem: 202 wydłużone do Karczewa (ha, tu poślizg mamy długi i coraz dłuższy...) a w planach: 203 do Legionowa, 204 do Piaseczna, potem: 205 - Konstancin, 206 - Sękocin, 207 - Ożarów, 208 - Izabelin, 209 - Wiązowna i 210 - Babice...

Uff, do tego dodajmy jeszcze 103 od placu Zwycięstwa do Powązek i 133 do Miedzeszyna i już mamy komplet zmian, na wprowadzenie których MPA dało sobie... dwa lata. Zaś nad ich realizacją czuwać miała "grupa fachowców Kolegium Komunikacyjnego Prezydium miasta Stołecznego Warszawy".

Dziś ten przydługi spis nie robi może jakiegoś specjalnego wrażenia, tym bardziej, że koniec końców część zmian wcześniej czy później (w przypadku Wiązowny na przykład dużo później) weszła w życie.

Czemu jednak nie dane nam było w latach 90-tych jeździć np. "511" na Cmentarz Wolski, "518" (a potem "125" na Sadybę, czy wreszcie "709" do wspomnianej przed chwilą Wiązowny?

Z pewnością okoniem stanęły wspomniane na koniec artykułu (odchudzoną, w odróżnieniu od reszty tekstu czcionką) "pewne nakłady finansowe i roboty drogowe do wykonania". Ale nie tylko...

28 marca MPK wniosło do wspomnianego już Kolegium projekty kolejnych DWÓCH NOWYCH (podkreślenie moje) tras linii pospiesznych. Linie nie były wcale takie nowe, bo wspomniano o nich już kwartał wcześniej: "B" i "D" ("C" zdążyło już zagościć na stołecznych ulicach). "D" niemal po staremu - miedzy Pragą a placem Zwycięstwa, a "B" już nie od Wschodniego, tylko od pętli tramwajowej "Kawęczyńska" - do pętli "Redutowa". O ile zmianę "D"-ki wytłumaczono prosto (pewne ulice na Pradze II okazały się za wąskie dla autobusów), o tyle nad motywami korekty drugiej linii - milczenie. Ale pewnie jakieś tam były.

Minął prawie miesiąc i... Cóż, ulice musiały się jakoś rozciągnąć, bo zapowiedziano uruchomienie "D" na "pierwotnie projektowanym" odcinku trasy na Pradze, "B" zaś znowu się powyginała; z Kawęczyńskiej zrobiło się Zacisze, zaś drugi kraniec wyciągnął się na zachód by sięgnąć Chrzanowa. I choć w artykule z końca kwietnia nie podano daty uruchomienia, 6. maja czytelnicy "EW" dowiedzieli się, że zapowiedziane "od dzisiaj" (??? - przyp. DN) uruchomienie linii "B" nie odbędzie się, gdyż zabrakło kilkunastu autobusów do obsługi.

I tak dalej... Gdy "D" rozpoczęła już wyścigi po ulicach, "B" nadal męczyła się w bólach przedporodowych. Dzielnicowa Rada Narodowa Woli stanowczo zażyczyła sobie, by nieszczęsna linia dojeżdżała nie tylko do Chrzanowa, ale i do Włoch, na co MPK skwapliwie przystało.

I wreszcie... Stało się. "B" w relacji "Włochy - Zacisze" ujrzało światło dzienne 25. maja. A potem? Komu nie chce się ganiać po kartotekach Trasbusa, podpowiem: po niecałym miesiącu skorygowano trasę, gdyż na Muranowie... zabrakło oczekiwanej frekwencji, a na Radzymińskiej niedobre PKP nazbyt często zamykało przejazd kolejowy, więc linię wykopano z Zacisza na Wschodni. A potem, po kolejnych kilkunastu dniach linia... zniknęła z ulic na dobre.

BRAK FREKWENCJI.

Cóż, pozostawmy na boku komentarze dotyczące fachowości specjalistów Kolegium, którzy tak długo układali, przekładali i wykręcali trasę, by po kilku miesiącach okazała się ona... zbyteczna (lub też inaczej - zanim ktokolwiek zdążył się do niej przyzwyczaić, już jej na dawnym odcinku trasy nie było, bo zmieniła przebieg).

W sumie dobrze chyba że w przypadku pozostałych kilkunastu linii, o których wspomniano w styczniu, niczego więcej nie zdążono zdziałać. Projekt zniknął w szufladach i praktycznie nigdy już o nim nie wspomniano, zaś wzmiankowane numery i litery wykorzystane zostały w większości w innych relacjach...

... i tak dalej, i tak dalej ...


Lecz grono specjalistów nie spoczywało bynajmniej na laurach. Wprawdzie eksperyment pod nazwą "B" nie udał się zbytnio (zawiedli, jak zwykle, ludzie, boć koncepcyja słuszną była), lecz nie oznaczało to, że należy przekreślić dorobek minionych miesięcy - o nie, planować trzeba dalej!

I planowali. 25 czerwca 1958 "Express" donosi, iż Komisja (już nie Kolegium) po wnikliwym przebadaniu okoliczności, doszło do wniosku, iż należy jednak uruchomić autobus dowożący pasażerów, głównie pacjentów, do sanatoriów w Konstancinie i Jeziornej. Wymyślono słuszną trasę - od Dworca Południowego przez Piaseczno i Chylice, dobrano nawet dodatkowe zalety przemawiające za szybką realizacją, jako że autobus taki przyczyniłby się też do poprawy środowiska naturalnego - dzięki niemu można by było ograniczyć kursy zdezelowanej kolejki grójeckiej. Nadano nawet projektowanej linii oznaczenie. Hm, myślicie że było to "204"? Pudło. Może "210"?? Też nie. Było takie jedno, świeżo zwolnione oznaczenie... Tak, tak, do Konstancina miała nas wozić linia "B"!

Nie zawiozła. Choć redaktorowi gazety (w liczbie mnogiej piszącemu) wydało się iż jest to "słuszna koncepcja" jej śmiałość była tak wielka, iż ostatecznie koncepcję ostatecznie zrealizowano... 30 lat i parę miesięcy później, na trochę innej trasie i z trochę innym oznaczeniem (zastrzegam, nie biorę pod uwagę linii mikrobusowej). Samo "B" musiało jeszcze kilka lat tułać się po przeróżnych (zapewne) projektach, zanim zrealizowało się na dobre.

A o projekcie więcej już nie wspomniano.

Jak zwykle.

A Komisja pracowała dalej.

... i tak dalej...


Trzeba przyznać, członkowie komisji, powoli acz skutecznie na błędach się uczyli. W późniejszych latach prognozowane zmiany zaczęły coraz bardziej przybierać na realności, choć nadal artykuły prasowe nie informowały czy dany projekt wejdzie ostatecznie w życie (lub inaczej - wszystkie "miały lada dzień / tydzień / rok zostać zrealizowane") i co ewentualnie stawało na drodze do ich realizacji.

Pojawiały się jednak od czasu do czasu takie perełki jak: - linia pospieszna "N" z placu Narutowicza na Lotnisko Okęcie (rok 1959), - autobusy "teatralne", mające kursować wieczorami z przedmieść przed i na przedmieścia po wieczornych seansach teatralnych (27 lipca 1962 roku podano informacje o uruchomieniu od 1 sierpnia aż siedmiu "linii-kursów", 30 poinformowano, iż MPA "odstąpiła" od pomysłu i postanowiła... uruchomić tylko trzy linie by w końcu, o ile nam wiadomo, uruchomić je na makabrycznie krótki okres zakończony zejściem z powodu... No właśnie, jakiego?).

Były one coraz rzadsze i nie tak już spektakularnie ogłaszane, a następnie zupełnie ignorowane...

Dykteryjkę zakończyć zaś chciałbym czymś, co dane było mi przeżyć osobiście i stanowiło zgoła inny, niespotykany już dziś przejaw działalności racjonalizatorskiej ś.p. MZK.

Działo się to upalnego początku lata roku 1982 lub może 1983... Jako buszujący po dzikich ostępach granicy Chomiczówki i Bemowa nastolatek odkrywałem wtedy uroki "miejsko-komunikacyjnego miłośnictwa" (a spory impuls ku temu stanowiły dostawione na pas lotniska liczne truchła przegubowych Jelczy "ogórków"), żywo więc interesowałem się każdym przejawem nowinek komunikacyjnych w okolicy. Nie mogłem więc nie zauważyć faktu, iż któregoś słonecznego dnia przy zatokach parkingowych wzdłuż ulicy Kochanowskiego pojawiły się charakterystyczne czerwone drewniane słupki zakończone blaszaną tabliczką z literą "A", wyposażone nadto (uwaga!) w rozkłady jazdy linii 170. Ciekawość była tym większa, iż wedle Rodziców żadna z gazet nie informowała o przedłużeniu tej linii na Chomiczówki, tym bardziej, iż newralgiczna ulica Rudnickiego zbudowana była naówczas z chybotliwych, upchanych w błoto betonowych płyt chodnikowych i nic nie wskazywało na to, by miał po nich przejechać jakikolwiek autobus. Przystanki zatem stały, czas mijał, prasa milczała, oberwało mi się nawet po uszach za to, że w ramach jednego z apeli szkolnych odważyłem zapytać się o nie zaproszonego przedstawiciela Komitetu Dzielnicowego pewnej Zjednoczonej Partii (odpowiedzi zażywnego jegomościa nijak nie zrozumiałem, tak dużo było tam "obiektywnych czynników i trudności", "wytężonych prac" i tak dalej, burę od wychowawczyni za "wścibstwo i durne pytania" pojąłem za to w lot). A potem... Przystanki zniknęły.

Tak po prostu, jednego dnia stały (no, może nie wszystkie, bo były to czasy, że jak coś stało, trzeba było to kopnąć - a nuż się przewróci?), następnego dnia pozostały po nich jedynie "wpusty" w chodnik i kilka blaszanych śmietników z logo MZK.

I tyle. Żadnego komunikatu przed, w trakcie i po. W ogóle, trawestując modny ostatnio zwrot, "nie było niczego". Autobus ruszył tamtędy dopiero parę lat później, innej linii a ja z biegiem czasu coraz mniej jestem pewien, była-li to prawda, a może zgubny wpływ dziecięcej fantazji?

Może Wy, Drodzy Czytelnicy, zaszliście w tych czasach na obrzeża Piasków i potwierdzicie moje obawy? ;-))

Daniel Nalazek

KONTAKT: trasbus@o2.pl.